Czasami się czuję jak artystka cyrkowa, żonglująca zbyt dużą ilością piłeczek. Dom, porządki, dzieci, praca, a do tego doszła druga praca w sobotnie poranki (taka dla poczucia satysfakcji bardziej niż pieniędzy). A jak do tego dodać fakt, że mamy grudzień i trzeba przygotować wszystko na święta to BUM, BUM, BUM, czuję, że piłeczki spadają mi jedna po drugiej na ziemię. I zmęczona jestem. Przerywane noce (tak, Duduś dalej uwieszony przy cycusiu), brak słońca i pewnie witamin, mało zdrowego ruchu sprawiają, że ledwo co wlekę za sobą własne nogi. A tu trzeba jeszcze wózek przed sobą pchać i zmęczonego szkołą Lulu za rękę ciągnąć.... Anyone, help me pleeeease! Dobra, pomarudziłam sobie, ulżyło mi trochę, więc przejdę do weselszych rzeczy.
Udało nam się wczoraj wreszcie zabrać za świąteczne porządki i ubraliśmy choinkę. Ja z Lulu wieszaliśmy bombki, a Dudu kombinował jak się dostać do reklamówki z ozdobami, żeby je wszystkie obmacać i skosztować. A teraz, gdy choineczka już stoi w całej krasie, jakoś podejrzanie się do niej nie dobiera. Może drzewku i ozdobom uda się przetrwać do świąt...
Dudu ma już 6 wspaniałych zębów i pięknie je. Apetyt szczególnie mu dopisuje wieczorami. Na kolację potrafi się objeść jak dziki. Dziś jego wieczorny posiłek składał się z miseczki sałatki owocowej, 2 pasków chleba oliwkowego i grubego plastra żółtego sera - wszystko zniknęło. Żeby nie wyrzucać za dużo jedzenia, wszystko co Duduś po oblizaniu bądź lekkim wymamlaniu wyrzuca na matę, kładę mu z powrotem na tackę.
Dudu polubił ostatnio mandarynki i choć bałam się, że może nie poradzi sobie z całymi cząstkami, to on znów mnie zaskoczył - wysysa z nich soczek, a twarde włókienka wyrzuca. Trzeba ufać naturze, bo ona sama świetnie sobie radzi...
Dudu je kaszkę i prezentuje nowe zęby.