czwartek, 29 listopada 2012

Chwyt pęsetkowy

Dudu ćwiczy dzisiaj tzw. chwyt pęsetkowy. Kupiłam czerwone porzeczki, jagody i dmuchany ryż i Dudu goni paluszkami kolorowe kuleczki toczące się po tacce. Najbardziej, o dziwo, przypadły mu do gustu kwaśne porzeczki. Może brakowało mu witaminy C?


Trochę mi buziara wykrzywiło...
                                                     

środa, 28 listopada 2012

Matka - wariatka

Wczorajszy poranek. Podjeżdża pod nasz blok znajomy, który odwozi Lulu do szkoły  i puszcza sygnał na komórkę, żeby zszedł. Lulu zakłada kurtkę, buty i domaga się rękawiczek. "Ale Lulu, są całe z błota, więc muszę je wyprać". Lulu zaczyna płakać i mówi, że on chce rękwiczki i już. Zdesperowana szukam rękawiczek w koszu na brudy, ale nie znajduję ich. Lulu mówi, że nie idzie do szkoły. Znajomy puszcza kolejny sygnał na komórkę. "Lulu, musisz już iść. Wujek czeka!". Lulu schodzi po schodach, a ja zamykam drzwi i idę do okna pomachać Lulu...Ale nie - pod drzwiami słyszę płacz "Ja nie chcę do szkoły!". I tak ze trzy razy Lulu wraca pod drzwi. Ja roztrzęsiona, Dudu płacze i straszy zasmarkanym noskiem (przeziębiony), a Lulu zaczyna wpadać w histerię. Mija 20 minut. Biorę Dudu pod pachę, Lulu za rękę i w szlafroku, papciach i z porannym bałaganem na głowie schodzę na dół. Lulu wydziera się w niebogłosy. Na dworze mijam sąsiadów (już sobie wyobrażam ich myśli: "Łojej, wariatka..."). Lulu nie daje się zapakować do auta, więc pytam sąsiada, czy mogę jechać z nimi. I jedziemy do szkoły - wariatka w szlafroku z zasmarkanym bobasem w stroju renifera, wrzeszczące dziecko, znajomy i jego dzieciak... Miałam łzy w oczach po tym wszystkim. Jak zmusić dziecko do pójścia do szkoły? Nie można ulec i go nie posłać, bo się przyzyczai do tego, że jak nie chce to nie musi iść.
A dzisiaj powtórka z rozrywki. Płaczący Lulu, ja znosząca go na dół, próba posadzenia go w samochodzie... Nie chciałam, żeby dziecko znajomych znów się spóźniło do szkoły przez nas i już mi wstyd było przed znajomym (biedaczyna widział mnie w "całej krasie"), więc powiedziałam, żeby jechali bez Lulu. Wróciliśmy do domu, zadzwoniłam do szkoły powiedzieć, że się spóźnimy, wskoczyłam w dżinsy, ubrałam Duda i polecieliśmy do szkoły. Kiedy już zaprowadziłąm Lulu, zadzwoniłam do siostry i mojego P. , żeby się poużalać. Lepiej z kimś pogadać niż płakać. To były dwa naprawdę niefajne poranki :-(. Powiedziałam znajomemu, że jutro i pojutrze wezmę Lulu do szkoły sama. Mam nadzieję, że mu to minie; nie chcę już takich niemiłych początków dnia; nie chcę czuć się tak paskudnie jak się czułam wczoraj i dzisiaj... 

                        

niedziela, 25 listopada 2012

Dzisiaj ja na wagarach

Dzisiaj ja na wagarach. Wszyscy mi się w domu pochorowali. Lulu w piątek całą noc wymiotował. Dudu dziś w nocy się obudził z zatkanym nosem i kiedy próbowałam dać mu cycusia, płakał jeszcze bardziej, bo głodny był, a zatkany nosek nie pozwalał mu sobie podjeść. Nie umieliśmy znaleźć aparatury do przeczyszczania noska, ale przypomniało mi się, że kupiłam spray z morską wodą dla dzieci. Przypomniało mi się też, że Lulu z kuzynką bawili się tym spray'em i zgubili mi końcówkę. Znalazłam ją w nocy pod łóżkiem, świecąc sobie światełkiem z iphone'a - leżała zakurzona i umazana kremem na odparzenia (dzieciaki nieźle rozrabiały...). Płaczący Dudu obudził Lulu. Lulu (tatusia się nasłuchał) rzucił: "Mama, no daj mu tego cyca!". "Uwielbiam" jak się wszyscy rządzą moim cycem... Dzisiaj rano choroba znalazła sobie nową ofiarę - mojego P. A ja piorę (wszystko w wymiocinach, a ja mam tylko jedną suszarkę na pranie), robię lekkostrawny obiadek (pulpeciki w sosie koperkowym), sprzątam, bo sajgon się zrobił przez tą chorobę i jeszcze miałam dziś do pracy iść, ale zadzwoniłam, że nie przychodzę. Nie da rady zostawić trójki chorych facetów w domu. Utopiliby się w wymiocinach, zagłodzili na śmierć i udusili pod stertą brudnej pościeli.

A co u Dudu, oprócz choroby? Dudu ma już jednego górnego zęba i teraz wyrzynają mu się trzy kolejne. Jeszcze chwila i będzie "pełna gęba zębów" :-D.
Ostatnio zwróciłam uwagę na to, jak fajnie formuje mu się rączka, kiedy je nią rzeczy typu kaszka.  Zewnętrzne palce unoszą się do góry, cała dłoń wykręca wewnętrzną stroną do góry i tworzy się łyżka. Dudu wygląda wtedy jak Azjata jedzący ręką ryż. Wasze dzieci też tak robią?


piątek, 23 listopada 2012

Ciasto Rafaello i moje ptaszki

Lulu był wczoraj na "legalnych" wagarach. W drodze do szkoły zatrzymała nas jakaś mama i powiedziała, że szkoła jest zamknięta, bo nie ma prądu. Zamiast do szkoły poszliśmy więc poszwędać się po mieście. Lulu, jak to każdy czterolatek ma w zwyczaju, w każdym sklepie znajdował coś, co jest mu niezbędne i "musisz mi to mama kupić". A to krawacik z Angry Bird'em ("Lulu, ale masz już krawacik i w zeszłe święta i tak nie chciałeś w nim chodzić!"), a to kuszące, kolorowe opakowanie z papką owocową dla niemowlaków ("Lulu, ale to dla małych dzidziusiów!), a to o 4 rozmiary za duża czapka z Zygzak McQueen'em ("Lulu, za duża jest ta czapa!")... Skończyło się paroma awanturkami, ale zachowałam spokój. Do domu wróciliśmy z jesiennym niezbędnikiem (tran dla Lulu i dwa opakowania chusteczek higienicznych) i dwoma metalowymi ptaszkami... Zamieszkały na półce przy aniołku. 

                                 
Ptaszki
                                             

A dzisiaj prąd jest, więc Lulu w szkole, a ja robię ciasto Rafaello (to bez pieczenia) na szkolny świąteczny kiermasz, który ma się jutro odbyć. Jutro idziemy też do znajomych na wspólne robienie sushi, więc połowę ciasta wezmę ze sobą na deser. Nasze wspólne weekendowe obiady to już cotygodniowa tradycja. Miłego weekendu wszystkim! Lecę wieszać pranie...


wtorek, 20 listopada 2012

Mieć czy być?

Przerażają mnie ludzie, dla których jedyną miarą sukcesu w życiu jest ilość nagromadzonych dóbr materialnych. Ja nie mówię, że wszyscy musimy prowadzić żywot tak skromny jak św. Franciszek, lub że niczym Amisze mamy gardzić wszystkimi współczesnymi dobrami i wieczory spędzać przy ogarku świecy cerując skarpetki dzieciom. Ja też czasem łapię się na kupowaniu kolejnego sweterka dla Dudusia, a potem idę do domu i stwierdzam, że w ogóle go nie potrzebuję, bo już mam cztery inne. Albo zaglądam do drogerii i kupuję jeszcze jeden cień do oczu, którego później nie używam. Często takie impulsywne zakupy służą jedynie chwilowemu zapełnieniu pustki, jaką czuję. Nudzę się lub mam doła - kupuję pierdołę, która na chwilę poprawia mi humor, ale po dwóch minutach pustka wraca. Bo tak naprawdę spełnienie możemy tylko osiągnąć poprzez kontakt  z innym człowiekiem. Tylko drugi człowiek może dać nam szczęście. Uśmiech moich dzieci, rozmowa z przyjaciółką lub siostrą, sesja przytulania z moim mężczyzną, spacer po lesie lub dobry obiad z naszymi znajomymi - to są moje prawdziwe metody na dobry humor. I pragnę, aby moje dzieci także chciały bardziej "być" niż "mieć". I żeby bardziej od wypasionej zabawki i najnowszej gry komputerowej ceniły sobie rodzinny spacer lub wspólne czytanie książeczki.

Idą święta i znów czeka nas seria pytań "co kupić dzieciom?, "czego dzieci potrzebują?", a moje dzieci już naprawdę wszystko mają. Jeśli ktoś chce im coś zaoferować w te święta, to niech to będzie wspólna zabawa lub wyprawa w jakieś fajne miejsce.

Przekonałam już wszystkich o tym, że trzeba wyzbyć się materializmu? Tak? To jak ktoś ma na zbyciu mały skromny domek z ogródkiem to ja chętnie przyjmę jako darowiznę ;-P.

A tak na poważnie - polecam dwa artykuły.

                               
Twój spędzony ze mną czas ( i dobra kaszka z mango...) , mamusiu,
znaczy dla mnie więcej niż nowa zabawka :-D!
                                                 

piątek, 16 listopada 2012

Siedzę na necie zamiast gotować; oj, alem ja niegrzeczna...

Kolejny piękny ranek za nami. Lulu obudził się z bólem ucha i już myślałam, żeby zostawić go w domu, ale z drugiej strony tutaj mają hopla na punkcie obecności (kary pieniężne nawet są dla niesubordynowanych rodziców) i miałam z Dudu iść na kontrolę do pielęgniarki, więc Lulu dostał Nurofen (pomogło) i posłałam go do szkoły. Dostał też liścik dla nauczycielki, w którym napisałam, żeby zadzwoniła po mnie jeśli Lulu będzie płakał albo narzekał na uszko. Ubrałam kurtkę i już mieliśmy wyruszyć z Dudu do pielęgniarki, a tu telefon dzwoni. Pomyślałam, że to w sprawie ucha. A pani na to, że ucho OK, ale czy dałabym radę do szkoły jakieś normalne ciuchy podrzucić, bo jest "dzień bez mundurka" (w ramach akcji charytatywnej), a Lulu przyszedł w szkolnym wdzianku. No zapomniałam i tyle. Jak mi dziecko płacze i do tego się szykuję do wyjścia z drugim, to zapominam o karteluszku, który informował 2 tygodnie temu o "dniu bez mundurka". Ale jak przystało na Matkę Polkę, co to nie zważa na własną wygodę i kilometry do przebycia, poleciałam najpierw do innej dzielnicy na kontrolę z Dudu, a potem zaraz chybcikiem do szkoły z dżinsami i bluzą dla Lulu. Nie ma to jak jogging z wózkiem po okolicy : język do pasa, lekka zadyszka, na rączkach od wózka dynda mi gustowna reklamówka Tesco z wdziankiem dla Lulu. Mam nadzieję, że Lulu chociaż zauważy, że go panie przebrały i teraz, tak jak reszta klasy, dumnie śmiga sobie w dżinsach... Dobrze, że to wszystko w szczytnym celu...

PS. Dudu na śniadanie rozciapciał brioszkę z pasztetem, którą wyrwał mi z ręki, a przed chwilą dostał spaghetti w sosie pieczarkowym z klopsami (resztki z wczorajszego obiadu, którymi chciałam się posilić, ale mnie maluch podejrzał i musiałam się podzielić...).

Children in Need-akcja, którą organizuje BBC, żeby pomóc  dzieciom w potrzebie.
Dzisiaj włącza się do niej szkoła Lulu.
                                           

środa, 14 listopada 2012

Prostsza i zdrowsza wersja szarlotki (apple crumble)

Znalazłam w sieci fajny przepis na szarlotkę i zrobiłam ją już dwa razy - wyszła pyszna. Mam okropny gazowy piec, dzięki któremu zraziłam się do pieczenia, ale ta szarlotka się zawsze udaje (zakalec nam nie grozi).
Oto przepis:

  • parę jabłuszek
  • łyżka soku z cytryny
  • łyżeczka masła
  • łyżeczka cynamonu
  • 3 goździki
W oryginalnym przepisie była też łyżka miodu, ale bobasy nie mogą go jeść, więc go pominęłam (jeśli jabłka są tak cierpkie, że nam facjatę wykrzywia, to można ewentualnie troszkę cukru dać...). Powyższe składniki wkładamy do rondelka i dusimy do momentu, aż jabłka będą miękkawe. W międzyczasie robimy kruszonkę:


  • 3/4 szklanki otrąb owsianych lub zmielonych (ja robię to blenderem) płatków owsianych
  • 3/4 szklanki zmielonych (znów blender!) migdałów
  • 1/4 szklanki cukru (może być brązowy)
  • 50 gr masła
Mieszamy te składniki palcami i robimy z nich kruszonkę. Kokilki (o, nowego słowa się nauczyłam ;-)) lub małą blachę do ciasta smarujemy masłem i wysypujemy płatkami owsianymi. Wykładamy uprażonymi jabłkami i posypujemy naszą kruszonką. Pieczemy w piekarniku nagrzanym do 180 stopni do momentu, aż kruszonka się zarumieni (u mnie było to około pół godziny).

Duduś dostał porcyjkę, w której było więcej jabłek niż kruszonki (nie chcę mu zbytnio cukru serwować) i baaaardzo mu smakowało. A reszta rodzinki pokłóciła się o ostatni kawałek - musiałam go podzielić na trzy równe części.


A teraz krótki dialog z wczoraj:
Wracamy z Lulu ze szkoły. Pytam się, czy Lulu ma jakiś nowych kolegów.
-"Na lunch'u siedzię czasem obok Maksa."
-"A który to Maks? Jak wygląda?"
-"Maks ma takie pomarańczowe włosy.
-"Aha, Maks ma rude włosy..."
-"Nie mamo! Maks nie marudzi!!!!"

Duduś dzisiaj mega marudny był, bo wychodzą mu górne jedynki. Ubierałam się i robiłam obiad na raty, bo mój bobo co chwila przychodził do mnie, wstawał opierając się na moich nogach i płakał. I jak tu nie przytulić i nie pocieszyć takiego żałosnego marudera, nawet kosztem obiadu...

Przedwczoraj szarpnęłam się na dwa nowe śliniaki. Chciałam takie z PCV (żeby je prać ręcznie po każdym posiłku), z długimi rękawami i specjalną zakładką, do której wpadają okruszki. Znalazłam takie w Mothercare. Dobry śliniak to podstawa, jak się ma BLW bobasa :-)! Te sprawdzają się idealnie.

                                             
                                                         

poniedziałek, 12 listopada 2012

Nasz dom jest za daleko

Wracałam dziś z Lulu i Dudu ze szkoły w strugach deszczu. Lulu rozbeczał się, bo mu nie przyniosłam parasola, rowerka, "ani niczego". I tak sobie szliśmy smętnie przez pół godziny: ja licząc do stu, żeby nie stracić cierpliwości i Lulu mocno upierdliwy i powtarzający płaczliwy głosem: "mamooooooo, łeeeeee, deszcz pada, łeeeeeee!!" I padło nawet hasło: "Nasz dom jest za daleko!". No tak, w taką pogodę rzeczywiście jest straaaaasznie daleko...

Mam za sobą kolejne trzy dni w pracy. Dnia pierwszego poznałam sobowtóra George'a Michael'a- Jamie'go- takiego młodego chłopaczka z bardzo pozytywnym podejściem do świata. Opowiedział mi całe swoje życie w 3 godziny, więc dniówka szybko mi minęła. Drugi dzień pośmiałam się z innego kumpla, który mi opowiadał jak to jego grzeczność nie pozwalała mu rozłożyć siedzenia w samolocie w trakcie długiego lotu do Australii. No bo przecież nie można rozłożyć, bo "pasażer z tyłu może będzie właśnie coś pił, a ja mu BACH siedzeniem po kolanach". "Ale Jon, a nie mogłeś zerknąć w tył i sprawdzić, co robi pasażer z tyłu?". "Nie, bo to też jest niegrzeczne". Więc tak sobie siedział w pionie przez cały lot...hehe. A innym razem, w autokarze, siedzenie było popsute i opadało samo w dół, kiedy się próbował oprzeć, więc....cały czas siedział sztywno w pionie BEZ OPIERANIA SIĘ. Ale się uśmiałam. Dzień trzeci był niefajny, więc ani nie będę pisać.

A co tam nowego u Dudu? Mój Misiek jest już mobilny w 100% - śmiga jak szalony na czworaka. A myslałam, że pominie etap raczkowania i będzie od razu chodził. Nie mogę się przyzwyczaić do tego...Idę na siusiu, a tu otwierają się nagle drzwi i wkracza Dudu z uśmiechem i ogromnym samozadowoleniem na twarzy. Ruchliwa bestia. Chyba myśli, że się mama z nim w chowanego bawi.


środa, 7 listopada 2012

Kurczak po marokańsku

Dziś na obiadek mieliśmy kurczak po marokańsku. Tzn. do Maroko to mu pewnie daleko, ale trzeba było jakoś na rodzinie zrobić wrażenie...Dudu się objadł jak dziki. Co zrobiłam?

Wrzuciłam do żaroodpornego naczynia kilka kurzych udek, dodałam 2 łyżki oliwy z oliwek, łyżeczkę octu, 2 przeciśnięte przez praskę ząbki czosnku, puszkę pomidorów, 2 pokrojone w paski, zielone papryki i garść czarnych oliwek. Następnie posypałam wszystko obficie słodką papryką i cynamonem (około łyżeczki). I wstawiłam do piekarnika na 200 stopni na 1,5 godziny. Połowę czasu piekło się pod folią aluminiową, a resztę bez - żeby skórka się przyrumieniła. Podałam z ryżem. Smacznego!  Na talerzu można posolić porcję dla dorosłych.

poniedziałek, 5 listopada 2012

Chora & upierdliwa

Chora jestem i upierdliwa. A do tego Lulu testuje na maksa moją cierpliwość. Dzisiaj w drodze do szkoły rzucił rowerkiem na ziemię i stwierdził, że on już chce dalej iść, a nie jechać. Rowerek jest masywny i ciężki i za Chiny Ludowe nie da rady go nieść pchając jednocześnie wózek. Nie poskutkowało wcześniej używane straszenie, że jakieś inne dziecko sobie zabierze, bo tatuś już wyjawił Lulu, że Mikołaj szykuje mu na święta nowy rowerek. Także Lulu ma w d...znaczy się, chciałam powiedzieć-"w szerokim poważaniu" swój stary pojazd, bo wie, że za miesiąc dostanie nową brykę. Lulu zalał się rzewnymi łzami, kiedy powiedziałam, że ma brać rower i już. Nawet jakiś facet spytał, czy mi pomóc (nieść rowerek). "Nie.  Chcę, żeby on go wziął". Muszę przecież twarda być, a  nie miętka.... Z Lulu jest tak, że jak tylko mam chwilę słabości i się ugnę lekko, on zaraz zwala mnie z nóg jak bejsbolista, siada okrakiem na mojej klacie i zrywa koronę z głowy (taka metafora...poniosło mnie...chodzi o to, że wykorzystuje tą słabość.). Jestem mamą dwóch chłopaków i wizja dwóch rozbestwionych i pyskujących nastolatków wisi nad moją głową jak czarna chmura. Muszę sobie jakoś z nim radzić, więc nie mogę sobie dać wejść na głowę. Okropne to jest jak człowiek ledwo co wlecze nogi za sobą, głowa go boli, niewyspany jest, chciałby paść na ziemię i się nie podnosić, a musi, niczym sierżant, udawać, że rządzi i trzyma w ryzach cału pułk.

"Daj, jeszcze ci trochę makijaż poprawię i będziesz gotowa,
żeby odprowadzić  dzieci do szkoły..."

A z miłych rzeczy-robię dla Dudu album/pamiętnik z dzieciństwa, żeby miał co oglądać jak już duży będzie. Nieskromnie powiem, że pięknie to wyszło. Wyciągnęłam też stary album Lulu i też go przyozdabiam, bo się  jakis taki skromny i szaro-bury wydawał w porównianiu z Dudusiowym. Żeby mu żal nie było...

                                           

piątek, 2 listopada 2012

Hallowen

Przedwczoraj było Hallowen i za namową koleżanki postanowiliśmy też w tym roku trochę postraszyć.
Lulu został piratem.

Ja przebrałam się za Quasimodo (dzwonnika z Notre Dame)
lub jak kto woli - za Tofika.

Tak się razem prezentowaliśmy.


Postraszyliśmy ciocię i parę znajomych z dziećmi. Ale najbardziej wystraszył się Dudu...albo może poprostu mnie nie poznał, co jednak nie przeszkodziło mu dorwać się do cycusiu (i nie mam na myśli tego cyca na moich plecach :-)).  Lulu objadł się słodyczami jak dziki, no ale raz do roku jest taka okazja.