wtorek, 6 sierpnia 2013

Lody, których nie musicie dziecku odmawiać

W Anglii mamy w tym roku wspaniałe lato - dużo słońca, mało deszczu. Oby częściej dopisywała nam taka pogoda. Odkryłam na internecie przepis na wspaniałe, zdrowe lody, do których zrobienia nie potrzeba maszynki do lodów. Chłopaki się zajadają, a ja się cieszę, bo to niezła porcja witamin.   Składniki: dojrzały banan, połowa miękkiego awokado, duża garść malin lub parę dorodnych truskawek, 2 łyżki jogurtu naturalnego lub słodkiej śmietany, trochę mleka. Podaję ilości, ale sama dodaję wszystkiego na oko - jeśli będzie za gęste, dolejcie mleka; jeśli chcecie wyrazistego smaku, dodajcie więcej truskawek bądź malin.   Maliny/truskawki oraz pokrojonego banana wkładam do woreczka i umieszczam na noc w zamrażalniku. Zamrożone owoce oraz resztę składników wkładam do miseczki i miksuję blenderem (masa jest gęsta, więc trzeba się trochę pobawić, ale warto). I mamy pyszne lody, które możemy podać w pucharkach lub wafelku. Smacznego! 

czwartek, 9 maja 2013

Lulu czyta... "Watch me grow - frogs"

Lulu czyta. Tak dosłownie - mój syn potrafi już czytać. Kładziemy się na sofie i Lulu, z prędkością iście imponującą, składa słowa w zdania. Po polsku nauczył go czytać mój P., a teraz szlifujemy czytanie po angielsku. W szkole na zadanie domowe musi Lulu przeczytać 3 książki tygodniowo ( w praktyce przynosi ich więcej), więc czytamy i czytamy. Jak wszystkim wiadomo, mój syn ma fazę na kosmos, rakiety, wahadłowce oraz sport. Ostatnia wersja planów na przyszłość brzmiała następująco : "Wsiądę do rakiety, wyląduję na Marsie, a potem polecę na księżyc i wrócę na ziemię. Wejdę do mojego samochodu i pojadę do domu". A ja na to: "Będziemy na ciebie czekać z tatusiem i Dudusiem." Jak fajnie jest być dzieckiem i tak mocno wierzyć w swoje marzenia... Nic nie jest niemożliwe, gdy ma się cztery lata! A teraz Lulu ma kolejnego bzika - na punkcie żab. A to za sprawą książeczki, którą miał pożyczoną ze szkoły. Kiedy musieliśmy ją oddać, Lulu poważnym tonem oświadczył "Smutno mi, że nie będę miał już tej książeczki". No to mama się wzruszyła faktem, że syn pożąda ksiązki tak, jak inne dzieci pragną wypasionego komputera, nowej zabawki etc. Na mądrą książkę mama nie będzie żałować. Kupiłam Lulu nowiutki egzemplarz i ma już na własność. Teraz musimy raz dziennie studiować życie żab...

                                     

"Święty chleb - chleba łamanie..."

Tak mi się przypomniała piosenka "Starego dobrego małżeństwa". Bo dziś będzie o chlebie. Po miesiącach szczypania się (bo wydatek to spory), kupiłam wreszcie nowy piec. Nasz gazowy bubel poszedł na śmietnik. Już nawet nie bawiliśmy się w sprzedawanie go na ebay'u, chciałam go się po prostu szybko pozbyć z mojej kuchni. Człowiek, który kupuje coś taniego, płaci dwa razy... powinnam się wreszcie tego nauczyć. A więc, hura, mam elektryczny piekarnik z termoobiegiem, a co za tym idzie o wiele więcej kulinarnych możliwości. Mogę znów zaznać przyjemności pieczenia. I najważniejsze - mogłam ponowić próbę pieczenia domowego chlebka. Kiedyś kupiłam maszynkę do pieczenia chleba, ale po paru razach doszło do mnie, że do zrobienia prawdziwego chleba na zakwasie potrzebny jest piekarnik. 

W kuchni stygną dwa bochenki pysznego chlebusia z orzechami i siemieniem lnianym. Dzieci po prostu go uwielbiają. Jak wspaniale jest głodnemu dziecku dać do ręki kromkę pysznego, domowego pieczywa z masełkiem. Żadnych chemikaliów, nadmiaru soli czy konserwantów. Mąka, woda, łyżeczka soli i cukru - tyle potrzeba do kulinarnego szczęścia... Polecam :-)!


poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Obcy atakują

Byliśmy wczoraj w parku całą rodzinką. Kopaliśmy piłkę i fajnie się bawiliśmy. Nagle nadleciał niezidentyfikowany obiekt latający i wysiadł z niego ufoludek. Lulu poleciał się z nim przywitać... Takie kontakty mogą się przydać ponieważ, jak już wiecie, Lulu chce w przyszłości zostać kosmonautą.



czwartek, 18 kwietnia 2013

S.O.S. Zatwardzonko

Duduś przez parę ostatnich dni był zatwardzony. Chodził bidul po domu, naprężał się i powtarzał: "kupka, kupka." Wczoraj zmiksowałam mu w blenderze jabłuszko ze skórką wraz z łyżką siemienia lnianego. Zadziałało. Wieczorem była w pieluszcze niespodzianka. A na kolację Duduś dostał kukurydzę z puszki do podjadania. Mam nadzieję, że już nie będzie problemów. Ktoś ma jeszcze jakieś sposoby na zatwardzenie u maluszków?

wtorek, 9 kwietnia 2013

Domowe pesto

Zrobiłam dziś ekspresowy obiad - makaron z domowym pesto, szynką i kolorową papryką. Do pesto użyłam: świeżej bazylii, sera Grana Padano (można zastąpić parmezanem), oliwy z oliwek oraz ziaren słonecznika (w oryginale są orzeszki piniowe, ale słonecznik świetnie je zastępuje). Wystarczy utłuc wszystkie składniki w moździerzu lub zmiksować blenderem. Na patelnię, na której podsmażyłam paprykę i szynkę dorzuciłam ugotowany makaron z pesto i wymieszałam tak, aby makaron oblepił się sosem. Odkładamy porcję dla dzidzi, resztę solimy do smaku i szybki obiad gotowy. Zabrakło zdjęcia efektu końcowego, bo się zapomniałam i go zjadłam :-). Ja od paru dni robię zestaw ćwiczeń, co ma mnie odstresować przed pracą (tydzień temu przejęła nas inna firma; czuję się jakbym zaczynała nową pracę), ale jeśli zauważę jakieś pozytywne zmiany w mojej figurze, to się z wami podzielę szczegółami. Fajnie by było pozbyć się pamiątki po dwóch ciążach w postaci zaokrąglonego brzuszka...









poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Dziś na śniadanko... cz. 2

Znalazłam na półce w polskim sklepie płatki gryczane i oczywiście powędrowały do mojego koszyka. Mają charakterystyczny dla kaszy gryczanej smak i są bardzo chrupiące. Zaserwowałam je z lekko podgrzanym mlekiem, jogurtem naturalnym i odrobiną jogurtu owocowego (dla smaku). Kiedy nie mam w domu świeżych owoców, które można by połączyć z naturalnym jogurtem, mieszam go z jogurtem owocowym - taka mieszanka ma lekko owocowy smak, ale nie jest przesłodzona. Duduś zjadł ze smakiem. Płatki można zalać gorącym mlekiem, żeby zmiękły, jeśli przygotowujemy je dla młodszego bobasa. A oto co wyczytałam o płatkach gryczanych w internecie: "Płatki gryczane stanowią bardzo dobre źródło magnezu, żelaza, siarki, kobaltu, witaminy E i B. Mają cały wachlarz soli mineralnych: żelazo, nikiel, kobalt, wapń, fosfor, miedź, cynk, bor i jod. Lizyna i leucyna zawarte w gryce świetnie wpływają na prace mózgu. Białko zawarte w tych płatkach jest cenniejsze i łatwiej przyswajalne niż białko pozyskane z innych zbóż. Płatki gryczane polecane są w żywieniu dzieci również tych na diecie bezglutnowej." Źródło: RzekaZdrowia.pl.




piątek, 29 marca 2013

Odświeżony pokój Lulu i Dudu

Zrobiliśmy remont w pokoju chłopaków i kupiliśmy piętrowe łóżko, które jechało do nas z samej Polski. Jest bardzo dobrze wykonane i praktyczne, bo pod dolnym łóżkiem schowane jest... miejsce do spania dla trzeciej osoby (goście będą się u nas wysypiać) oraz dwie wysuwane szuflady na pościel bądź zabawki. Goście, zapraszamy na nocleg w naszym nowym, bajkowym pokoiku :-D!









piątek, 22 marca 2013

Duduś czyta... "Slide and Find - Animals"

Większość dzieci uwielbia, jak im się czyta. Na początku chodzi pewnie bardziej o poświęconą uwagę i bliski kontakt fizyczny (które dziecko nie lubi siedzieć u mamy/taty na kolankach?), ale im dziecko starsze, tym bardziej interesuje go treść książeczki. Najlepsze dla maluszków są książeczki obrazkowe, gdzie jest mało tekstu i dużo obrazków. Najmłodsze dzieci uwielbiają, gdy rodzic opowiada im, co jest na zdjęciu/obrazku, wydaje śmieszne odgłosy, zmienia intonację, a zaczynają się nudzić, jeśli rodzic przestaje się przykładać i monotonnym głosem czyta tekst, szykując w tym samym czasie w głowie listę zakupów lub oglądając mecz. My, dorośli, też nie lubimy, gdy ktoś tylko udaję, że do nas mówi, a oczy lub myśli uciekają mu na bok.

Jakie książeczki lubi Duduś?

Propozycja nr 1 (dostępna na Amazonie) -  "Slide and Find - Animals".

  • duże, kolorowe zdjęcia zwierzątek
  • dziecko musi przesunąć palcem zasłaniającą obrazek tekturkę, aby zobaczyć zwierzątko - ćwiczy paluszki
  • czytający może udawać odgłosy zwierząt - dzieci uwielbiają piejących i miauczących rodziców  ;-)

                                                

Dziś na śniadanko... cz. 1

Dziś na śniadanko Duduś pałaszuje jogurt grecki zmiksowany w blenderze z dojrzałym mango (dzieci uwielbiają slodycz mango), który zagryza płatkami kukurydzianymi. A wcześniej był cycuś. Do popicia będzie tradycyjnie woda. Duduś zaraził się od brata ospą, ale najgorsze mamy już za sobą. U takiego maluszka najgorsze są krostki na pupie - pod pieluchą, bez dostępu powietrza, dłużej się goją. Kontakt z moczem też je podrażnia, więc najlepiej bardzo często zmieniać pieluszkę. Do smarowania używalam płynu Calamine z cynkiem. Chyba się już po nocach śnię Dudusiowi - goniąca go z namoczonym lekarstwem patyczkiem do uszu i wołająca: "Chodź, mysiu, jeszcze tylko 235 krostek zostało." ...

piątek, 15 marca 2013

Mama też człowiek.

Mama też człowiek i także się musi czasem zabawić... We wtorek miałam imprezkę z roboty (tzw. staff party). Na trzech poprzednich nie byłam, bo jakoś nie podniecała mnie wizja oglądania ludzi z roboty w czasie wolnym, ale dobrze, że tym razem się wybrałam. Najpierw spotkałam się z paroma ludźmi u znajomej w domu, gdzie żeńska część towarzystwa się wymalowała i wystroiła ("O jaka ładna szminka! Daj też!" - trzy z nas wyszły z takimi samymi ustami na imprezę) i wszyscy wypili po drinku. W taksówce kierowca miał puszczone radio, ... więc biedak musiał słuchać przez całą drogę naszego śpiewu (ludzie w przejeżdzających obok autach chyba też). Nasza "gala" odbywała się w hotelu i fajnie wszystko było zorganizowane. Darmowe drinki (zaraz się okazało, jakie z co niektórych moczymordy ;-)), bufet, miła obsługa, ładnie przystrojona sala (jak na jakieś wesele) oraz, najważniejsze, zespół na żywo. I to nie facio grający na keybordzie i śpiewający angielskie disco-polo ( "disco-angolo?) , ale cool zespolik z wokalistą i wokalistką.



                                                 
Najlepsza była moja jedna koleżanka, która jest bardzo drobna i dla niej jeden drink to już o jeden za dużo. Kiedy nasz szef przemawiał poważnie do gawiedzi, ona rzucała na głos szczere i kontrowersyjne (ups!) komentarze. Jak to mówia Anglicy: "Bless her!".
Cały wieczór przetańczyłam. Fajnie się było poczuć znów młodym i beztroskim. Ale do moich chłopaków też zawsze fajnie po takich baletach wracać...
PS. Minutę temu koleżanka z pracy wysłała smsa z zapytaniem, czy wyjdę jutro z nią wieczorem. Żebym się tak czasem nie przyzwyczaiła do tego imprezowego życia :-P.

wtorek, 12 marca 2013

Dzień mamy w Wielkiej Brytanii i nakrycia głowy Lulu

W niedzielę Anglicy świętowali dzień mamy. Tydzień wcześniej dostałam karteczkę ze szkoły Lulu, że mam przynieść funta, za którego dziecko będzie mogło wybrać prezent dla swojej rodzicielki. W piątek Lulu wybiegł ze szkoły oświadczając, że ma coś dla mnie, "ale otworzymy w domu i nie mogę ci powiedzieć co to, ale jest to słodycz". "Aha, i zjemy sobie po obiadku!". Tak, będąc mamą trzeba sobie wpoić jedną zasadę, która brzmi następująco: "Wszystko co wasze jest wasze, a wszystko co moje jest nasze"...

A teraz mały przegląd ekscentrycznych nakryć głowy Lulu.




Lulu - smerf.


Lulu z grzywą.


Inne zastosowanie pieluchy.

czwartek, 7 marca 2013

Kupka

Duduś przyszedł dziś za mną do łazienki i powiedział "kupka". Myślałam, że mi się przesłyszało. Sprawdziłam pieluchę, a tam rzeczywiście prezencik. No nic, to pewnie moja wyobraźnia - pomyślałam. I wtedy Dudu powtórzył parę razy: "kupka, kupka, kupka". Szok. Przecież mój maluszek ledwo co jakimś "mama" albo "tata" zarzuci, a tu takie piękne i praktyczne słowo pada z jego ust. Tyle radości dają pierwsze słowa dziecka...

A propos kupy - polecam zabawną książeczkę dla dzieci.
                                               

wtorek, 5 marca 2013

Szybkie newsy

U nas wesoło - Dudu miał zapalenie ucha i miał kurację antybiotykową, a Lulu zamienił nam się w biedronkę (ospa). Od poniedziałku nie chodzi do szkoły, co mi nawet pasuje, bo nie ma porannego pośpiechu, popołudniowej wyprawy do szkoły i przede wszystkim mogę pobyć trochę z moim starszakiem. Wczoraj poszliśmy na długi, 3 godzinny spacer, bo pogoda była cudna. Dudu po raz pierwszy dużą część trasy przeszedł na nóżkach, a później się kimnął w wózeczku (nie ma to jak drzemki na świeżym powietrzu). A my z Lulu wzięliśmy piłkę i strzelaliśmy gole do bramki. Tacy wróciliśmy zmęczeni, że już nie miałam siły na gotowanie. Kupiliśmy po drodze pizzę. A dziś zrobiliśmy rakiety z papieru i bawiliśmy się w ich puszczenie (która dalej poleci), Lulu pomógł mi w składaniu prania i zaraz zabieramy się za obiadek. Miłego dnia wszystkim!

wtorek, 26 lutego 2013

Do poczytania sobie, jeśli mnie jeszcze kiedyś najdzie ochota na podróż z dwójką dzieci

Przeżyłam, choć nie było łatwo. Mój P. odwiózł nas na lotnisko i odprowadził pod security control i dalej musiałam sobie już radzić sama. Poszliśmy na siusiu (jak zmieścić się w pojedynczej kabinie z dwójką dzieci, wózkiem, bagażem podręcznym i wozem strażackim - trunki?), zakupiliśmy soczek na drogę (Lulu zrobił rozróbę, bo rzuciły mu się w oczy chipsy, a ja powiedziałam, że co najwyżej zgadzam się na owoc) i udaliśmy się pod bramkę. A tam tradycyjnie stała już kolejka, do której dołączyliśmy (jak lecę sama to siedzę do oporu i przechodzę sobie ostatnia, bo mi nie zależy, gdzie będę siedzieć). Trochę się bałam, że ludziska wlecą do samolotu i nie znajdę dwóch miejsc obok siebie (a Lulu by sam nie wysiedział). I tak sobie staliśmy i staliśmy, ciepło było jak cholera, a my wszyscy w kurtkach, bo przecież zaraz wsiadamy do samolotu. Duduś zaczął płakać i zrobił się czerwony jak burak, a my dalej stoimy. I wtedy pani z tanich linii lotniczych robi rundkę wzdłuż kolejki i pyta, czy ktoś chce kupić priority boarding (pewnie specjalnie odczekują 10 minut, żeby się tłum spocił i miał już dość stania w ogonku...). I jest - wreszcie sprawdzają karty pokładowe i już jestem prawie pod samolotem, ale się okazuje, że muszę najpierw zejść po schodach na płytę lotniska z całym dobytkiem w postaci dwójki dzieci, dwóch bagaży, pojazdu czterokołowego, czterech kur i dwóch gęsi (upsss, trochę przekoloryzowałam teraz). Ale od czego są dobrzy ludzie? Miła pani zniosła mi trunki, złożyła wózek pod samolotem i wzięła trunki na pokład. Dudu dalej płakał w niebogłosy, co" ułatwiło" sprawę - jak się władowaliśmy do samolotu, zaraz jakiś pan ustąpił miejsca i jeszcze torby na górę powrzucał. W trakcie lotu dzieci posnęły, więc był luzik. Nie mogłam się jedynie poruszać, bo służyłam za poduszkę dla Lulu i materacyk dla Dudu. Kiedy delikatnie odsunęłam nóżki śpiącego Lulu od siedzącego obok pana (żeby go nie pobrudził butami), pan szeroko się uśmiechnął, zaprezentował braki w uzębieniu (lepsze braki w uzębieniu od braków w poczuciu humoru) i powiedział : "niech sobie dziecko śpi". I jakoś dolecieliśmy. A pobyt u mamy to osobna historia...

                             
Droga do domu mojej mamy
                                                   

wtorek, 12 lutego 2013

Pakowanie

Lecimy dopiero za 4 dni, ale ja już się powoli pakuję, bo przez kolejne dni idę do pracy plus w sobotę rano idę jeszcze na dwie godziny do mojej szkółki, więc nie będzie czasu. Nigdy nie lubiłam się pakować, ale odkąd mam dzieci, to jeszcze bardziej znienawidziłam tą czynność. Teraz muszę się pakować za trzech! Poleciałam dziś na szybkie zakupy, bo przy okazji szykowania się do wyjazdu, zauważyłam, że Lulu brakuje podstawowych rzeczy (kiedy on tak szybko wyrósł?): majtek, koszulek z długim rękawem i ciepłej piżamy. Dudu też potrzebował skarpet. Wróciłam do domu i wyjaśniłam mojemu P. , że Dudu miał za mało skarpet, a P. na to (z lekką pretensją w głosie), że on też... ; że niby jemu też miałam dokupić. Łojejusiu, to ja już teraz mam trójkę dzieci chyba! Czy 39 letni facet nie potrafi sobie bielizny kupić sam??? Czy mi ktoś majtasy bądź skarpety kupuje? Czasem sobie myślę, że muszę lekko poddusić Matkę Polkę, która we mnie siedzi, bo sama sobie krzywdę robię matkując mojemu facetowi. Każdemu facetowi wychodzi na dobre, jeśli czasem przyjdzie do domu, a tu niespodzianka - nie ma obiadu (ja też czasem mam prawo być zmęczona), jak się go (przynajmniej w weekend) zapędzi do garów i jak mu się wytłumaczy, że brak bielizny to jego problem. Tak uważam. Bo siedząca we mnie Matka Polka ma też drugą twarz - Feministki, która uważa, że facet ma być partnerem. Moja, świętej pamięci, babcia też się kiedyś zbuntowała i zarządziła pewnego dnia, że to dziadek ma obierać ziemniaki...

poniedziałek, 11 lutego 2013

Dzień dobry!

Dzień dobry wszystkim!
Jemy właśnie  z Dudusiem śniadanko. Zdjęłam dziś z krzesełka tackę i przysunęłam je do stołu, żeby Duduś poczuł się pełnoprawnym członkiem rodziny. Siedzi sobie dumnie przy stole i zajada tosty z serem i swoje ulubione mandarynki.
                         

             
Ostatnio Duduś gorączkował i miał słaby apetyt. Jak każda mama w takich chwilach trochę się martwię, ale sięgam wtedy do książki o BLW, żeby sobie przypomnieć, że to do dziecka należy wybór jak, co, ile i czy w ogóle coś w danej  chwili zjeść. Jeśli dziecko przez parę dni wybiera cycusia lub butelkę zamiast jedzenia, nie musimy panikować, że nam się bobas "cofa w rozwoju". Chore lub ząbkujące dziecko jest po prostu zbyt zmęczone lub obolałe i ma prawa nie mieć apetytu. A nasze mleko to idealny pokarm w takich chwilach - lekkostrawny, nie obciążający brzuszka i nadal pełnowartościowy.

Za tydzień lecę z dziećmi do Polski. Trochę sie boję... Ja, dwójka maluchów, dwa bagaże podręczne, jedna duża walizka i wózek. Lulu będzie jechał na swoim Trunki - wozie strażackim, więc powinno mi być ociupinkę lżej. Zawsze możemy przejechać przez lotnisko na sygnale i oblać pracowników tanich linii lotniczych wodą z sikawki, jeśli będą nam wmawiać, że mamy nadbagaż ;-).

                             

sobota, 26 stycznia 2013

Punktualność-rzadka cecha

Siedzimy sobie i tradycyjnie czekamy na gości. Ja miałam dziś ciężką noc (gorączkujący Dudu), byłam w pracy, musiałam wszystko przygotować, ale się wyrobiłam. Nasi goście? Jedna siostra zadzwoniła, że chora i nie przychodzi. Druga będzie 40 minut spóźniona. Znajomy zadzwonili 5 minut po czasie, żeby powiedzieć, że wyjeżdżają. Przykro...

wtorek, 22 stycznia 2013

Pierwsze urodziny Dudusia


Rok temu, o godzinie 12.14 przyszło na świat moje słoneczko - Duduś! Sto lat mój kochany! 
Niestety dziś pracuję wieczorem, więc imprezka dopiero w sobotę. Ale już była moja koleżanka z prezentem i chórek rodzinny (moja mama, siostra i siostrzenica) śpiewające "Sto lat" na Skype'ie. Mam nadzieję, że uda mi się w tym tygodniu zamieścić dłuższy post poświęcony rokowi życia mojego bąbelka.

czwartek, 17 stycznia 2013

Fasolka po bretońsku

Dziś na obiad była fasolka po bretońsku, która wszystkim bardzo smakowała. Zalałam wczoraj wodą opakowanie fasoli "piękny Jaś" (musi się moczyć minimum 12 h). Ugotowałam ją w tej samej wodzie z dodatkiem liścia laurowego i ziela angielskiego, aż zrobiła się miękka (około 1-1,2 h). Dodałam drobno pokrojony boczek, kiełbaskę i cebulę (nie smażyłam ich, żeby było trochę lżej; małym bobasom, które zaczynają przygodę z BLW lepiej dorzucić kawałek drobno posiekanej pieczeni zamiast kiełbasy i boczku), koncentrat pomidorowy oraz doprawiłam słodką papryką i ziołami prowansalskimi (bo nie miałam majeranku). Dorośli oczywiście dostali porcję lekko posoloną.



Mama, oddaj miskę!
                                                     


Duduś dostaje czasem swoją porcję na tacce zamiast na talerzyku, bo ostatnio namiętnie rzuca jedzeniem i, o zgrozo, całą miską. I całkiem daleko udaje mu się rzucić... ceratka na podłodze niewiele pomaga. A jak mamusia mówi "Nie wolno rzucać! Ładnie jemy! Mniam, mniam!", Duduś kręci energicznie głową na nie, a następnie ukazuje swoje wszystkie sześć zębów w szerokim uśmiechu i na ziemi ląduje kolejna porcja jedzenia. A ja sobie potem zdrapuję z podłogi, ścian i mebli kleksy z kaszki...


Duduś ćwiczy, aby w przyszłości zostać dyskobolem.

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Sałatka z grillowaną papryką & makaron ze szpinakiem

Byliśmy w sobotę na obiedzie u znajomych. Zrobili pyszną i pięknie podaną sałatkę z łososia, sałaty, pomidorów, ogórka i słonecznika. Wczoraj na kolację też mi się zachciało czegoś lekkiego, więc zrobiłam sałatkę z grillowaną papryką w roli głównej (bo miałam cały worek pięknej czerwonej papryki).

Papryki piekłam w piekarniku pod grillem, aż skórki zabarwiły się na czarno i łatwo można było je zdjąć (taka grillowana papryka robi się lekko miękka i prościej ją bobasowi schrupać). Skroiłam papryki, zielone oliwki, pomidora i zielonego ogórka. Starłam trochę żółtego sera na dużych oczkach i dodałam sałaty. A dressing to (bardzo zdrowy) olej z orzechów włoskich, sok z cytryny i, po odłożeniu porcji dla Duda, sól, pieprz, czosnek i odrobina cukru. Do tego grzanki z bagietki skropione oliwą z oliwek i przetarte ząbkiem czosnku.





A dziś na obiad był makaron ze szpinakiem.
Podsmażyłam lekko pierś z kurczaka (młodszym dzieciom można mięso ugotować), dodałam drobno pokrojony czosnek, gałkę muszkatołową i paczkę szpinaku. Kiedy szpinak lekko się podsmaży wystarczy dodać śmietankę oraz starty ser i voila, pyszny i prosty sos do makronu gotowy. Dorośli swoją porcję doprawiają solą i świeżo zmielonym pieprzem. Uwielbiam szpinak i P. też się do niego przekonał. A Dudusiowi bardzo smakowało.

 Duduś coraz częściej próbuje sam wstawać i pokonuje parę kroków, czemu towarzyszą gromkie brawa mamusi i tatusia. Opanował też jazdę na plastykowym autku. Potrafi jeździć do przodu (żeby dać mi buziaka) i cofać... czyli lepiej mu wychodzi jazda autem niż mi. Wstyd, oj wstyd.
                                 

piątek, 11 stycznia 2013

Czy wszyscy faceci tak mają?

Wysłałam kiedyś przed świętami mojego P. po seler do sałatki ziemniaczanej. Wrócił z ... rzepą.
Innym razem miał kupić kalafior, a przyszedł z brokułami (daltonista?).
Dwa dni temu miał zrobić kolację. Zasugerowałam sałatkę z kukurydzy, sera żółtego, jajka i ananasa. Zasiadam do stołu ( a co, ja też czasem lubię być "obsłużona"), aplikuję sobie sałatkę do ust i czuję ... brzoskwinię.
Czy wszyscy faceci tak mają, czy tylko mój?

A teraz mały elementarz obrazkowy. Możecie podesłać waszym facetom... Niech poznają prawdę... :-D.


Brokuły.

Kalafior.

środa, 9 stycznia 2013

Zbliżają się pierwsze urodzinki...

Za kilkanaście dni Duduś skończy roczek. Lulu na swoich pierwszych urodzinkach nie miał specjalnych dekoracji, ale za to miał 2 superanckie ciasta - w tym jedno w kształcie autobusu. Ale tym razem chcę zaszaleć, bo już raczej nie zdarzy mi się więcej razy odprawiać pierwszych urodzinek...
Zrobiłam rekonesans jeśli chodzi o dostępne dekoracje i wybrałam motyw w żółwiki. Będą balony, obrusik, papierowe talerzyki do ciasta, specjalne dekoracje na krzesełko Dudusia, papierowe serwetki - wszystko upstrzone żółwikami. A do tego upiekę ciasto i może też uda mi się udekorować go żółwiem. I muffinki zrobię (może z zabarwionym na zielono sokiem ze szpinaku lukrem). I dokupię jeszcze zwykłych, białych balonów. Lubię się bawić w wymyślanie takich spraw...


Żółwik attack...

wtorek, 8 stycznia 2013

Morscy lokatorzy

Do naszej łazienki wprowadziła się dziś ławica ryb, dwie syrenki i łódź podwodna...




Duduś czaruje lokalne staruszki...

Miałam dziś rano robiony test na cukrzycę w przychodni. W ciąży chorowałam na cukrzycę ciążową i teraz musiano sprawdzić, czy nie przekształciła się w zwykłą cukrzycę. Test polega na dwukrotnym pobraniu krwi, a w międzyczasie trzeba dwie godziny spędzić czekając w przychodni (pielęgniarka powiedziała, że nie mogę pójść do domu i wrócić, bo nie można się ruszać). Nie miałam wyboru i wzięłam ze sobą Duda. Pani pielęgniarka trochę się zdziwiła, jak mnie z nim zobaczyła i nawet zaoferowała zmianę daty testu, ale powiedziałam, że i tak w późniejszym terminie będę pewnie w podobnej sytuacji (czytaj-nie mam z kim zostawić Dudusia). Bąbelek zachowywał się bardzo grzecznie. Wzięłam ze sobą smoczka, trzy książeczki (jego ulubione) i przekąski, a w razie kryzysu mam aplikację z odgłosami zwierzątek na iphonie. No i cycuś też umilił czekanie Dudusiowi. A że poczekalnia pełna była łaknących rozrywki staruszek, Dudu brylował i czarował jak James Bond przy stole do ruletki - rozdawał na prawo i lewo uśmiechy, popisywał się chodzeniem za rączkę z mamą i (największy hit!) machał raczką do uradowanych babkowin. Fju, fju, a co to będzie za kilkanaście lat...

Jesteśmy, jesteśmy!

Nie było nas długo, bo ten rok zaczął się dla nas bardzo niefajnie. Moja mama miała wypadek - spadła z tarasu na piętrze domu i baliśmy się, czy nie ma obrażeń wewnętrznych i czy nie złamała kręgosłupa, bo jak ją przywieźli do szpitala, nie miała czucia w nogach. I będąc setki kilometrów oddalone, ja i moje siostry mogłyśmy tylko czekać na wieści telefoniczne. Na szczęście skończyło się "tylko" na operacji kręgosłupa (rdzeń był tylko uciskany), złamanych dwóch żebrach i strasznym bólu. Moja najstarsza siostra poleciała zająć się mamą w szpitalu. Ja, z racji szkoły Lulu i pracy, zamówiłam dla mnie i dzieciaków bilety dopiero na luty. Kiedy rozmawiałam z moją słabiuteńką mamą przez telefon, podbiegł Lulu, przejął słuchawkę i zapytał : "Babcia, spadłaś z dachu?". A babcia na to "Tak, próbowałam latać tak jak Superman"...

A Duduś? W święta próbował wszystkich potraw, które sami jedliśmy. Pierogi, bigos, sałatka ziemniaczana, a nawet ociupinkę mojego serniczka i ciasteczek (jak święta to święta!)
A oto Dudu wigilijny.

Nasz słodki Mikołajek.

Życzę wam wszystkim Szczęśliwego Nowego Roku! Aby wam i waszym bliskim dopisywało dobre zdrowie, bo to jednak najważniejsze...