wtorek, 26 lutego 2013

Do poczytania sobie, jeśli mnie jeszcze kiedyś najdzie ochota na podróż z dwójką dzieci

Przeżyłam, choć nie było łatwo. Mój P. odwiózł nas na lotnisko i odprowadził pod security control i dalej musiałam sobie już radzić sama. Poszliśmy na siusiu (jak zmieścić się w pojedynczej kabinie z dwójką dzieci, wózkiem, bagażem podręcznym i wozem strażackim - trunki?), zakupiliśmy soczek na drogę (Lulu zrobił rozróbę, bo rzuciły mu się w oczy chipsy, a ja powiedziałam, że co najwyżej zgadzam się na owoc) i udaliśmy się pod bramkę. A tam tradycyjnie stała już kolejka, do której dołączyliśmy (jak lecę sama to siedzę do oporu i przechodzę sobie ostatnia, bo mi nie zależy, gdzie będę siedzieć). Trochę się bałam, że ludziska wlecą do samolotu i nie znajdę dwóch miejsc obok siebie (a Lulu by sam nie wysiedział). I tak sobie staliśmy i staliśmy, ciepło było jak cholera, a my wszyscy w kurtkach, bo przecież zaraz wsiadamy do samolotu. Duduś zaczął płakać i zrobił się czerwony jak burak, a my dalej stoimy. I wtedy pani z tanich linii lotniczych robi rundkę wzdłuż kolejki i pyta, czy ktoś chce kupić priority boarding (pewnie specjalnie odczekują 10 minut, żeby się tłum spocił i miał już dość stania w ogonku...). I jest - wreszcie sprawdzają karty pokładowe i już jestem prawie pod samolotem, ale się okazuje, że muszę najpierw zejść po schodach na płytę lotniska z całym dobytkiem w postaci dwójki dzieci, dwóch bagaży, pojazdu czterokołowego, czterech kur i dwóch gęsi (upsss, trochę przekoloryzowałam teraz). Ale od czego są dobrzy ludzie? Miła pani zniosła mi trunki, złożyła wózek pod samolotem i wzięła trunki na pokład. Dudu dalej płakał w niebogłosy, co" ułatwiło" sprawę - jak się władowaliśmy do samolotu, zaraz jakiś pan ustąpił miejsca i jeszcze torby na górę powrzucał. W trakcie lotu dzieci posnęły, więc był luzik. Nie mogłam się jedynie poruszać, bo służyłam za poduszkę dla Lulu i materacyk dla Dudu. Kiedy delikatnie odsunęłam nóżki śpiącego Lulu od siedzącego obok pana (żeby go nie pobrudził butami), pan szeroko się uśmiechnął, zaprezentował braki w uzębieniu (lepsze braki w uzębieniu od braków w poczuciu humoru) i powiedział : "niech sobie dziecko śpi". I jakoś dolecieliśmy. A pobyt u mamy to osobna historia...

                             
Droga do domu mojej mamy
                                                   

1 komentarz:

  1. To faktycznie niezła przeprawa. Mam nadzieję, że pobyt był udany

    OdpowiedzUsuń