poniedziałek, 12 listopada 2012

Nasz dom jest za daleko

Wracałam dziś z Lulu i Dudu ze szkoły w strugach deszczu. Lulu rozbeczał się, bo mu nie przyniosłam parasola, rowerka, "ani niczego". I tak sobie szliśmy smętnie przez pół godziny: ja licząc do stu, żeby nie stracić cierpliwości i Lulu mocno upierdliwy i powtarzający płaczliwy głosem: "mamooooooo, łeeeeee, deszcz pada, łeeeeeee!!" I padło nawet hasło: "Nasz dom jest za daleko!". No tak, w taką pogodę rzeczywiście jest straaaaasznie daleko...

Mam za sobą kolejne trzy dni w pracy. Dnia pierwszego poznałam sobowtóra George'a Michael'a- Jamie'go- takiego młodego chłopaczka z bardzo pozytywnym podejściem do świata. Opowiedział mi całe swoje życie w 3 godziny, więc dniówka szybko mi minęła. Drugi dzień pośmiałam się z innego kumpla, który mi opowiadał jak to jego grzeczność nie pozwalała mu rozłożyć siedzenia w samolocie w trakcie długiego lotu do Australii. No bo przecież nie można rozłożyć, bo "pasażer z tyłu może będzie właśnie coś pił, a ja mu BACH siedzeniem po kolanach". "Ale Jon, a nie mogłeś zerknąć w tył i sprawdzić, co robi pasażer z tyłu?". "Nie, bo to też jest niegrzeczne". Więc tak sobie siedział w pionie przez cały lot...hehe. A innym razem, w autokarze, siedzenie było popsute i opadało samo w dół, kiedy się próbował oprzeć, więc....cały czas siedział sztywno w pionie BEZ OPIERANIA SIĘ. Ale się uśmiałam. Dzień trzeci był niefajny, więc ani nie będę pisać.

A co tam nowego u Dudu? Mój Misiek jest już mobilny w 100% - śmiga jak szalony na czworaka. A myslałam, że pominie etap raczkowania i będzie od razu chodził. Nie mogę się przyzwyczaić do tego...Idę na siusiu, a tu otwierają się nagle drzwi i wkracza Dudu z uśmiechem i ogromnym samozadowoleniem na twarzy. Ruchliwa bestia. Chyba myśli, że się mama z nim w chowanego bawi.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz